March 28, 2024, Thursday, 87

Z Ptaki

Wersja Tramal (dyskusja | edycje) z dnia 11:02, 8 maj 2011

(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)

Wojny ptaków i ludzi - bolesna lekcja historii



Od lat ludzie i ptaki żyją obok siebie i przez lata dochodziło między nimi do różnych konfliktów. Niektóre z nich można by przyrównać do wojny totalnej na wyniszczenie, inne do planowej eksterminacji. Co ciekawe, człowiek nie zawsze wychodził z tych konfliktów górą.

Co jest najczęściej zarzewiem takiego konfliktu? Mało kto spodziewa się pewnie tego rodzaju odpowiedzi, ale najczęściej jest to konkurencja o pokarm. Tam gdzie ludzie odczuwają taką konkurencję ze strony ptaków, konflikt jest murowany. Wojny ptakom wypowiadano od dawna, bez względu na ustrój; były one znakiem zarówno ustrojów demokratycznych, jak i totalitarnych. O kilku takich wojnach chciałbym po krotce opowiedzieć. Niech to będzie mój wkład w lekcję z zakresu ptasiej, i nie tylko ptasiej historii.


Pierwsza wielka wojna ptasia miała miejsce pod koniec dziewiętnastego wieku w USA. Rząd amerykański wypowiedział ją gołębiowi wędrownemu, najliczniejszemu gatunkowi ptaka na ziemi. Poszło o niszczenie upraw przez ten właśnie gatunek; dodajmy, że człowiek wcześniej rozciągnął te uprawy na tereny szczególne chętnie odwiedzane przez tego ptaka. W rezultacie gołębia wędrownego uznano za niebezpiecznego szkodnika i postanowiono się go pozbyć. Mówiąc wprost, mordowano te ptaki na różne sposoby: strzelano do nich, chwytano w sieci a nawet truto. Zabite ptaki często przerabiano na karmę dla zwierząt. Nikt nawet nie zauważył, kiedy gatunek, którego populację tuż przed wydaniem mu oficjalnej wojny, szacowano na 5 mld osobników, bardzo szybko stanął na krawędzi zagłady… Niestety, raz włączonej machiny zabijania nie udało się już zatrzymać i ostatni żyjący na wolności gołąb wędrowny padł w roku 1900, a 14 lat później ostatni osobnik hodowlany… Dziś można z przekonaniem powiedzieć, że USA budowało i rozwijało swoją potęgę także na hekatombach gołębia wędrownego…


Druga wielka wojna ptasia miała miejsce w latach pięćdziesiątych w komunistycznych Chinach. W roku 1958 chiński przywódca komunistyczny Mao Zedong ogłosił program "Wielkiego skoku naprzód", któremu przyświecało hasło, iż gospodarką dowodzą trzej generałowie: „węgiel, zboże i żelazo”. W ramach pozyskiwania żelaza chłopi przetapiali w warunkach domowych swoje narzędzia pracy na bezwartościowe żelazo, mające napędzić gospodarkę. Skutkowało to drastycznym zmniejszeniem plonów. Oczywiście Mao nie mógł przyznać się do błędu, więc winę za bardzo niskie plony zwalił na wróble i nakazał je wytępić w całych Chinach. Niestety prości ludzie najczęściej nie potrafili odróżnić wróbla od nie- wróbla i mordowali wszystkie ptaki, jak się da i gdzie się da. To straszne, ale w krótkim czasie Chińczycy wybili u siebie prawie wszystkie wróble i dużo innych gatunków. Skutki tego były tragiczne, nie tylko dla ptaków. Kiedy ptaków zabrakło, na uprawy ruszyły plagi szarańczy i innych szkodników, które w normalnych warunkach były przez te ptaki zjadane. Szkodniki zjadły uprawy prawie doszczętnie i w Chinach zapanował głód, który trwał 3 lata! Szacuje się, że w jego wyniku zmarło w Chinach około 30 mln ludzi… Taki był bilans bezsensownej wojny z wróblami…


I trzecia wielka wojna ptasia. Przenieśmy się teraz do Afryki. Czasy obecne. Ta wojna wciąż trwa i jest chyba najbardziej zajadła ze wszystkich znanych ptasich wojen. Jak zwykle winny jest człowiek, jednak tym razem siły są bardziej wyrównane. Obowiązuje zasada: oni albo my. Bohaterem strony ptasiej jest wikłacz czerwonodzioby, obecnie najliczniejszy gatunek ptaka na Ziemi. Swą liczebność ptak ten zawdzięcza właśnie człowiekowi i jego uprawom, które wkroczyły na tereny zajmowane przez ten gatunek przez tysiące lat. Kiedy wikłacze czerwonodziobe rozsmakowały się w zbożach, zaczęły się bardzo rozmnażać (ponieważ miały ku temu świetne warunki pokarmowe). Jest ich obecnie na tyle dużo, że zaczęły zagrażać gospodarce biednych, bądź co bądź, państw środkowej Afryki. Tym bardziej, że ptaki te mają w zwyczaju latać w dużych stadach, liczących często po kilkadziesiąt tysięcy osobników. Kiedy takie stado przysiądzie na polu prosa, to już po około kwadransie tego pola po prostu nie ma – znikają wszystkie kłosy i dla ludzi nie zostaje nic… To na pewno poważny problem. Ponieważ ludność wiejska jest bezbronna względem takiej ilości małych, szybko przemieszczających się ptaków, do pomocy zaangażowano – uwaga! - wojsko. Armia ma za zadanie niszczyć kolonie przekraczające konkretną liczbę gniazd oraz noclegowiska, gdzie zbiera się ponad kilkadziesiąt tysięcy ptaków. Armia przeciwko tym ptakom stosuje – i tu kolejny szok – NAPALM. Okrutną broń zapalającą, pozyskiwaną na bazie zagęszczonych ciepłych paliw: żadna istota żywa nie ma z nią szans. Wojna ta pochłania ogromne nakłady finansowe, niemniej w przeciwieństwie do dwóch pierwszych, jej celem nie jest eksterminacja gatunku a jedynie ograniczenie jego populacji oraz zmniejszenie strat w rolnictwie.


kormoran czarny - zmora rybaków? a może odwrotnie???
A nasz kraj? Czy mieliśmy lub mamy wojny ptasie także u nas? Okazuje się że tak. Za tego rodzaju konflikt można uznać wojnę wydaną kormoranom. Po jednej stronie konfliktu stoją rybacy, po drogie osławione, choćby w słynnej niegdyś piosence Piotra Szczepanika, kormorany.

Kormoran czarny tuż po wojnie był zagrożony wyginięciem. Spotkanie tego gatunku w Polsce było możliwe tylko w kilku miejscach. Żeby nie być gołosłownym, odsyłam do książki wybitnego polskiego fotografa ptaków, Włodzimierza Puchalskiego zatytułowanej Wyspa Kormoranów. Niski stan populacji kormorana w tamtych czasach był związany z prześladowaniami tego gatunku przez rybaków oraz stanem zarybienia w ówczesnych wodach. Od tamtych czasów sporo się zmieniło. Silnie rozwinęła się gospodarka rybacka na wodach śródlądowych oraz wędkarstwo. Doprowadziło to do przełowienia dużych ryb drapieżnych, takich jak szczupak, sandacz czy duży okoń. To z kolei spowodowało nadmierny przyrost populacji ryb spokojnego żeru, takich jak leszcz, krąp czy wzdręga. Te ryby, zwłaszcza osobniki niedużych rozmiarów, to doskonały pokarm dla kormoranów. To oczywiste, że przy dużej obfitości tego pożywienia populacja kormoranów musiała rozkwitnąć. I tak się stało. Kormoran jest obecnie nad wyraz liczny a jego populacja stale rośnie. Jest na tyle duża, że ptak ten ponowni popadł w konflikt z rybakami. Rybacy obarczają kormorana winą za słabe połowy, zapominając, że to przełowienie doprowadziło do obecnego rozkwitu populacji tych ptaków. Sami rybacy też nie są bez racji, skarżąc się, że obecnie nie są w stanie przywrócić w wodach odpowiedniego stanu ryb drapieżnych, ponieważ zarybia się je narybkiem, który jest zjadany przez kormorana – powstaje więc błędne koło… Do tego należy dodać, że kormoran jest gatunkiem pod ścisłą ochroną gatunkową. Mimo to regionalni dyrektorzy mogą i dają prawo na odstrzał ograniczonej liczby tych osobników; strzelać można także na stawach hodowlanych. Pomimo tych działań populacja kormorana ciągle rośnie, co dowodzi tylko tego, że stan zarybienia naszych wód nadal jest bardzo kiepski. Paradoksalnie przyrost populacji kormorana przyśpiesza także nielegalne niszczenie kolonii tych ptaków. Przepłoszone ptaki rozlatują się i z jednej dużej kolonii i tworzą kilka nowych w nowych miejscach. Te nowe kolonie bardzo szybko się powiększają… Złoty sposób? – Chyba takiego wciąż nie ma. Logicznym byłoby zarybianie wód dużymi rybami drapieżnymi, takimi, które nie dadzą się zjeść kormoranowi i będą dla niego groźną konkurencją pokarmową. Problem jednak w tym, że takie zarybienia są strasznie drogie a poza tym trzeba je prowadzić, ograniczając pozyskiwanie ryb, zarówno przez rybaków, jak i przez wędkarzy, co w naszych realiach nie jest chyba możliwe… Przypomnijmy, że podobny proces: zastępowanie jednego drapieżnika przez drugiego, i to na skutek zbyt zachłannej działalności człowieka, miał miejsce także na morzach północnych, za kołem polarnym. Przetrzebienie wielorybów na początku XX wieku spowodowało gwałtowny wzrost populacji kryla. A ponieważ podaż czyni popyt, znalazł się drapieżnik, który skorzystał z tego suto zastawionego stołu. To alczyk, najmniejszy ptak alkowaty, żerujący właśnie na krylu. Jego populacja przeżywa obecnie prawdziwy rozkwit i szacowana jest już na kilka milionów. A było to możliwe tylko po ustąpieniu wielkich ssaków morskich…. I co teraz? Kolejna wojna ptasia?